10 maja spędziłyśmy z Milenką niezwykły dzień w Lake District , w Windermere. Wreszcie pośród natłoku obowiązków i zabiegania znalazłyśmy chwilę tylko dla siebie.
Tęskniłyśmy za takimi momentami. Chwilami ciszy, refleksji i bliskości.
Tego dnia było jednak znacznie więcej – był też śmiech, ciepło, słońce i ogrom radości.
Pływałyśmy po jeziorze , Milenka na desce, ja w kajaku.
Ale to nie był zwykły kajak – miał dziurki, przez które wlewała się zimna woda z jeziora.
Siedziałam więc mokra, zanurzona niemal po pas, ale… nie narzekałam śmiałam się razem z nią z tego, że mój kajak przecieka niczym uszkodzony okręt na morzu.
Milenka miała swoją cieplutką, nagrzaną od słońca deskę i żartowała a jednocześnie mi współczuła, że przez najbliższe dwie godziny mama będzie właściwie pływać w wodzie.
Śmiałyśmy się obie szczerze, z serca.
To był nasz czas. Chciałam, żeby była szczęśliwa i cieszyłam się, że jest tak jak sobie wymarzyła.
Wiedziałam, że ostatnie dni były dla niej trudne była zmęczona, czasem przygaszona, mówiła, że bolą ją plecy…
Jednak nie przypuszczałam, że to już pierwsze sygnały poważnej choroby.
Milo nasz dzielny, mały piesek też cieszył się tym dniem.
Odważnie wskakiwał na deskę do Milenki, gdy tylko podpływała blisko, a ja z radością obserwowałam, jak oboje, pełni życia, chłoną piękno przyrody.
Po pływaniu poszłyśmy zwiedzać pobliski park – bajeczny, pełen kwiatów, kolorów i zapachów.
Czuć było w powietrzu świeżość, zieleń, delikatność. Zachwycałyśmy się każdym szczegółem, każdą rośliną.
Obie kochamy kwiaty, to nasza wspólna pasja więc spacer wśród takiego piękna był dla nas czymś wyjątkowym i magicznym.
Milenka, z aparatem w ręku, robiła cudowne zdjęcia niektóre z nich mieliście już okazję zobaczyć na Facebooku. Patrzyłam na nią i czułam dumę.
Była taka wrażliwa, skupiona.
Czuła piękno, widziała więcej.
Ale mimo tej magii coś mnie niepokoiło. Milenka często siadała, odpoczywała. Widziałam zmęczenie w jej oczach, choć uśmiechała się cały czas.
Myślałam, że to po prostu intensywny dzień, dużo ruchu, dużo emocji.
Nie wiedziałam, że już wtedy jej ciało walczyło !
Następnego dnia, nad ranem, wszystko się zmieniło.
Milenka poczuła się bardzo źle była blada, osłabiona, z potwornym bólem pleców. Myślała, że to przeciążenie, że przeczeka noc i rano pójdzie do lekarza rodzinnego.
Jednak ja czułam, że nie możemy czekać, że czas działa przeciwko nam.
Podjęłam decyzję , jedziemy do szpitala.
W szpitalu zemdlała i zwymiotowała z trudem znosiła badania.
Miała założone dwa wenflony , zrobiono CT-scan i ponownie pobrano krew.
Wyniki były alarmujące poziom D-dimerów bardzo wysoki, wręcz „nienormalny”, jak powiedzieli lekarze.
Diagnoza: obustronny zator płucny.
Niemożliwe pomyślałam- ,, moja córka ma zator płucny przecież jest za młoda, aby mieć coś takiego” .
Nie myślałam, że ta choroba przydarzy się jej w tak młodym wieku, bo jest młodą i wysportowaną 23- letnią dziewczyną.
W nocy w szpitalu cały czas czuwałam przy niej, spałam na krześle. Nie przeszkadzało mi to, że jest niewygodnie.
W takich chwilach dla każdego kochającego rodzica liczy się nie osobista wygoda ale zdrowie dziecka.
W dzień i w nocy – byłam. Patrzyłam, jak cierpi. Jak walczy z bólem, ze strachem, z niewiedzą , jednak była dzielna.
Po kilku dniach wypisali nas ze szpitala, przepisując Milence lek , który musi zażywać regularnie o określonych porach.
Po powrocie do domu byłam bardzo zmęczona , przemęczenie, troska o dziecko i niepewność wszystko to obciążyło mnie emocjonalnie oraz odbiło się znacząco na moim ciele – ale serce czuwało i nadal czuwa.
Milenka dziś żyje dzięki szybkiej reakcji i leczeniu. Bierze silne leki przeciwzakrzepowe, a każdy dzień to nie tylko nadzieja to też lęk.
Zator płucny to bardzo poważna, zagrażająca życiu choroba. Często powraca. Leczenie może trwać miesiące, a i tak nie daje gwarancji. Organizm długo walczy z zakrzepami – zanim je zneutralizuje, mijają tygodnie, czasem długie miesiące. Często pozostają blizny, powikłania.
To nie jest coś, co mija po jednej wizycie u lekarza. To codzienne życie na lekach. Ciągłe monitorowanie stanu zdrowia. Ból. Brak spokojnego snu. Lęk, którego nie widać. I pytania bez odpowiedzi.
Ale mimo wszystko żyjemy z nadzieją.
Wierzę, że Milenka wyzdrowieje !
Wierzę, że ból zniknie i moja córka będzie mogła cieszyć się życiem w pełni.
Z powodu stanu zdrowia Milenka musiała przełożyć swój udział w biegu „Race for Life”, który był dla niej bardzo ważny. Jednak teraz każdego dnia staje na starcie innego wyścigu.
Wyścig o swoje życie.
Biegnie w nim z odwagą, mimo bólu, krok po kroku.
Dlatego proszę Was kochani dbajcie o swoich bliskich i kochajcie ich z wszystkich sił !
Nie odkładajcie czułości na później.
Nie poddawajcie się, jeśli przyjdzie trudny moment lub chwile w których przyjdzie zwątpienie.
Każdy dzień może zmienić wszystko ale każdy dzień może być rownież cudem.
Bądźcie z nami myślami. I wierzcie razem ze mną, że wszystko będzie dobrze.
Pełna nadziei i wiary – Mama Mileny❤️
Katarzyna Fabczak.






